PRZESTAŁEM BYĆ NIEŚMIERTELNY – rozmowa z Andrzejem Stasiukiem

2012|08|18

O śmierci, dalekich podróżach, fascynacji Wschodem i najnowszej książce „Grochów” rozmawiamy z Andrzejem Stasiukiem. Pisarz jest gościem tegorocznej Famy.

Paulina Pacanowska, Dawid Świeży: Mongolia to Pana ukochany kraj. Dlaczego?
Andrzej Stasiuk: To jest taki kraj, w którym jest najwięcej… niczego. Kiedy myślę o Mongolii, przed oczami mam opustoszały, przepiękny krajobraz. Wydaje mi się, że tak powinno wyglądać miejsce narodzin człowieka i miejsce jego śmierci. Mongolia jest jak kobieta. Jak widzę pofalowany, stepowy albo pustynny pejzaż, mam ochotę się rozebrać, żeby się poocierać. Tak, jak się kiedyś miało się ochotę ocierać o kobiecą skórę.

– Wróćmy nieco bliżej – do Polski, Warszawy. Według pana Warszawa to miasto, które „całkowicie zaprzecza idei miasta”. W jaki sposób?
Miasto jest czymś osiadłym od wieków, stuleci, swobodnie się rozrasta, jest podporządkowane potrzebom mieszkańców. A Warszawa? Warszawa jest wariactwem! Była zbombardowana, zniszczona a zdołała się rozwinąć. To jest takie antymiasto, które opowiada o ludzkiej energię. Jak Warszawa wyglądała w latach 40.? Przecież nic tam nie było! Pustynia gruzu. A w pustyni gruzu druga pustynia gruzu, czyli getto. Ale wstała. I jest. Obciachowa, potworna, brzydka a zarazem napakowana jakąś niezwykłą energią. Nie jest zła do końca. Miasta w ogóle są trochę dobre i trochę złe. Jak wszystko.

– A jak jest z dzielnicą Grochów, gdzie spędził Pan dzieciństwo?
To dzielnica, która przez tyle lat cudownie nic się nie zmienia.

– Nie lubi Pan zmian?
Lubię, ale wolałbym je obserwować gdzie indziej, niż na Grochowie, gdzie się urodziłem i wychowałem (śmiech). Tam niech wszystko pozostanie takie, jakie zapamiętałem w dzieciństwie.

– Dzisiaj często Pan tam wraca?
Rzadko. Tylko kiedy jadę do mojej córki. Ma tam swój dom. Druga też chce tam zamieszkać. Ale często myślę o Grochowie, kiedy jestem u siebie – na wsi. Grochów przyciąga. Jak widać nie tylko mnie, ale i moją rodzinę.

– Wróćmy do Pańskiej najnowszej książki „Grochów” opowiadającej o śmierci. Czy „Grochów” napisany 20 lat wcześniej pokazałby inne podejście do niej?
W ogóle nie byłby napisany. 20 lat temu byłem nieśmiertelny. Moi przyjaciele również. Młodzi ludzie czują się nieśmiertelni. Do 30stki, 40stki. Mają w nosie śmierć, umieranie. Nie wierzą w to. Ale ta śmierć kiedyś nadejdzie. Nie wiadomo kiedy i jak. Umiera ci najbliższy człowiek, z którym czułeś się nieśmiertelny. Po prostu tak jest, a my musimy się nauczyć z tym żyć.

– Co skłoniło Pana do stworzenia książki o takiej tematyce?
Czułem, że jestem to winny mojemu przyjacielowi, który niedawno umarł. Był to najbliższy mi człowiek. Został moim bohaterem w „Grochowie”. Opowiedziałem, jak odbierałem jego śmierć. To była bardzo trudna książka. Płakałem, pisząc ją. Szło ciężko, bardzo opornie, ale z poczuciem sensu.

– Dużo Pan podróżuje. Wyjeżdżając na Wschód, „widzi Pan same pytania”. Jakie?
Wschód jest inspirujący, tam nie ma nic oczywistego. A Zachód jako cywilizacja wytworzył odpowiedzi i pytania. I tam jest wszystko gotowe. Człowiek jedzie do Berlina i nie ma żadnych pytań. Są koncerty, przyjeżdżają muzycy ze świata, jest śmiech, zabawa. A jak jedziesz na Wschód – w step, w pustynię mongolską, rosyjską czy chińską, gdzie tak naprawdę odbywała się cała rewolucja. Tam jest o co pytać. I nie ma oczywistych odpowiedzi.

– W Pana oczach Polska jeszcze jest na Wschodzie, czy to już jednak Zachód?
Polska to Polska (śmiech). Nie podlega żadnym kryteriom. Ani Wschodu, ani Zachodu. Ale tak naprawdę mało mnie ona w moim życiu obchodzi.

Rozmawiali: Paulina Pacanowska, Dawid Świeży
Video: Paweł Penarski
Fot.: Łukasz Łuszczek