2012|08|22
„Jestem jakimś zlepkiem, patchworkiem wszystkiego, co przeczytam…” – o własnym języku, polskiej literaturze i inspiracjach kobietami rozmawiamy z Januszem Rudnickim, gościem tegorocznej Famy.
Paulina Pacanowska, Dawid Świeży: Jak wspomina pan swój udział w Famie w latach 80.?
Janusz Rudnicki: Przyjechałem z jakiegoś zapiździałego Kędzierzyna i byłem uczniem szkoły średniej, nie miałem szans wejść na Famę, wpuszczali tylko studentów. Wtedy każdy musiał mieć legitymację studencką. Żeby się tam dostać, skakaliśmy przez płot. Po co? Bo wtedy w Polsce wszystko było szare, brudne, zniewolone. A Fama była jedyną wolnością. Była miejscem spotkań. Wyspa Wolin była wyspą wolności, jedyną oazą w całym tym PRL-u.
- Jak bardzo Fama zmieniła się od tego czasu?
Mnie się wydawało wtedy, że to wszystko jest większe, miało większy rozmach. Akademia Teatralna występowała w lesie na scenie, która była oświetlana przez reflektory samochodów. Bardzo dużo działo się w Amfiteatrze. Będąc na Famie, miało się wrażenie, że ona jest w każdym punkcie miasta. Wtedy to było wszystko rozpasane, rozlane jakby na całe miasto i ona tak sobie przemykała, nie sposób było jej nie zauważyć, nie uczestniczyć w niej.
- Pisze pan zarówno książki, opowiadania jak i felietony. W czym najlepiej się pan odnajduje?
W czymś, co jest mieszanką felietonu i opowiadania. Czymś, co jest tak zmyłkowe, że czytający nie wiedzą, czym to naprawdę jest. Biorę pod lupę jakąś historię z życia, jakiś fakt i go tak obrabiam, że po jakimś czasie zamienia się w groteskę. Po Śląsku na to mówi się „miszung” czyli mieszanina wszystkiego. Wrzucam taki fakt do beczki, w której robi się cement… Jak się to nazywa?
- Betoniarka?
Tak! Następnie dodaję tam trochę wody, tj. mojej wyobraźni. I to mieszam. Wychodzi z tego nowa jakość. Taka „rudnicka” jakość, „rudnicki” styl.
- Jak by pan go określił?
Ja jestem jakimś zlepkiem. Jakimś patchworkiem wszystkiego, co przeczytam, zapamiętam. Dlatego boję się, jak ktoś mówi musisz coś przeczytać, to kapitalna książka. Bo ja nie wiem, czy za pół roku, nie zacznę tej frazy, tej ściegi, co przeczytałem, sam używać. Chłonę wszystko jak gąbka. A im mniej tego robię, tym bardziej jestem jakby sobą.
- Kogo z polskich pisarzy najbardziej pan ceni?
Gombrowicza. Przez śmiałość swoich sądów. On potrafił jeździć jak na łysej kobyle po nas, po naszej literaturze. I oczywiście miał rację. I za odwagę. Bo przyznał się do swojego homoseksualizmu. Choć gdyby to zrobił w pełni w tych latach 30. byliśmy o wiele dalej, niż jesteśmy teraz. I Białoszewskiego. To, co on zrobił, to najpiękniejszy gwałt na języku polskim. Roztrzaskał tę strukturę, ten sztuczny gips szkolny. Rozpieprzył te słowa dynamitem. Zgwałcił od tyłu, od przodu, doustnie.
- W jakich warunkach pan tworzy? W ciszy i spokoju?
Zdecydowanie nie. Najchętniej na budowie albo gdzieś, gdzie właśnie trwa remont. Sufit leci w dół, podłoga leci do góry. Wszystko odwrotnie. Ściany zamiast się zapadać, rozpadają się. W jakimś kataklizmie, np. Etna. Albo w Zakopanym na zepsutym wyciągu, trzy godziny czekam, nie ma prądu, zimno…
- I to faktycznie pomaga?
Tak. Wtedy są nerwy, jest stres. On wyzwala we mnie taką „kurwicę” do pisania.
- Mobilizuje?
Dokładnie. Odwrotnie jest, kiedy piszę w ciszy, spokoju. Barany i krowy na łące to nie dla mnie. Natura mnie nudzi jak flaki z olejem. Nie rozumiem, o co w niej chodzi. To znaczy wiem, że są drzewa i to jest pionowe i jest trawa, to jest pozioma. Więcej nic. Coś tam czasami między nimi przemyka. Coś w rodzaju zwierząt.
- W takim razie skąd pan czerpie swoje inspiracje? Nie z natury, a…?
Z kobiet w sumie. Z kobiet i faktów gazetowo-reportażowych, które wpadną mi czasami w ręce. „Śmierć czeskiego psa” się stąd wzięła. Opowiadam w niej prawdziwą historię wypadku samochodowego. Policjant jedzie i widzi psa na drodze. I żeby go nie przejechać, skręca na chodnik, gdzie spaceruje kobieta z bliźniakami. I w nią wjeżdża. Bliźniaki śmierć na miejscu, kobieta w szpitalu. Jak coś takiego widzę, mam gęsią skórkę. I mam problem. Z jakiej pozycji napisać? Czy w swoim opowiadaniu mam być tym policjantem, tą matką, która pcha wózek czy tym psem? No i wtedy wybieram perspektywę psa, bo jest przynajmniej oryginalna.
- Oryginalny ma pan też napis na swojej koszulce :„człoWIEK chory na siebie samEGO”. To pańskie słowa?
Nie, to prezent od czytelnika. To był taki rodzaj komentarza. Trafiony też jeśli chodzi o mnie samego. Ten cytat bardzo do mnie pasuje.
- A zaznaczone w napisie „wiek” i „ego”? Ego rośnie razem z wiekiem?
Dokładnie. Moje na pewno.
- Na co dzień pomieszkuje Pan w Hamburgu, Pradze, Warszawie i Kędzierzynie Koźle. Gdzie jest pana prawdziwy dom?
Kędzierzyn Koźle. Ulica Walerina 6/2. Tam na parterze, gdzie moja mama wystaje z okna. I męczy mnie za każdym razem, kiedy przejeżdżam, śniadaniem, obiadem i kolacją. Muszę być o 13stej, bo kartofle postawiła. Nie można się spóźnić. A ja mam zupełnie inne pory. Ja nie jem śniadania, obiad po południu. Wszystko odwrotnie. Ale pierwsza stacja w moim życiu to Kędzierzyn Koźle i będzie zapewne ostatnią. Najlepiej czuje się w kraju. Zresztą zawsze było. A ten wyjazd do Niemiec w stanie wojennym był podyktowany zwykłą nudą. Wyjeżdżam na jakiś czas i wracam. Więc i wyjechałem na jakiś czas i znów do Polski wróciłem.
- Co ma w sobie takiego ta Polska, że zawsze pan do niej wraca?
Mnie. Was naprzeciwko. Młodzież, którą widzę. Niesamowite zmiany. Tu się wszystko tak szybko rozwija. Taki Kędzierzyn jest nie do porównania z Kędzierzynem sprzed 10 lat. W miarę normalny rząd. Nawet system jest OK.
- A Polacy ciągle narzekają…
Właśnie nie wiem, nie rozumiem, dlaczego. Ale na szczęście już coraz mniej narzekają. Bo Polska to kraj niesamowity. Taki pęd! Ja nie sądziłem, że to tak szybko się rozwinie. Kiedy przyjeżdżam, fotografuję te zmiany. Z zewnątrz widać o wiele więcej, niż ze środka.
- To dlaczego mianuje się pan pół- Polakiem?
Pół-Polakiem, pół-człowiekiem. To była taka gra. Pół-człowiek, to nie myślący o Polsce. To proste, przecież nie można żyć nią cały czas. A Pół- Polak to wtedy, kiedy mieszkam za granicą. Ale do Polski zawsze wracam.
Rozmawiali: Paulina Pacanowska, Dawid Świeży
Fot.: Łukasz Łuszczek